Policja w Łodzi. Krzysztof chciał awansować do Komendy Wojewódzkiej Policji. Ta poprosiła jego szefa o opinię. Wystawił złą, choć wcześniej nie mógł się go nachwalić...
Marek do policji wstępował 25 lat temu. Miał dyplom magistra, co nie było wtedy częste. Po ukończeniu kursu został skierowany do komisariatu na Polesiu. Nowych ustawiono pod ścianą. Wyszedł komendant. Stanął przed Markiem i powiedział: – Skończyłeś finanse? Brawo. Dam cię do dochodzeniówki. Przydasz się.
– Jak miałeś wyższe wykształcenie, czy łeb na karku, to wyznaczali ci jakąś sensowną ścieżkę kariery. Umiejętności i predyspozycje nie były marnowane – wspomina.
Dzisiaj jest inaczej. Niezależnie od tego, czy skończyłeś studia, czy masz tylko maturę, trafiasz na dwa lata do prewencji. Za 2 tys. zł ochronisz mecze, marsze, pochody... A nawet jeśli potem chcesz awansować, sprawa nie jest taka prosta.
Nikomu cię nie oddam
Krzysztof służy w policji od 10 lat. Zaocznie zrobił licencjat z zarządzania i organizacji. Teraz, w jednym z łódzkich komisariatów, pracuje w pionie dochodzeniowym. Prokuratorzy go chwalą. Miał marzenie, żeby się rozwijać. Ogłoszono konkurs na stanowisko w Komendzie Wojewódzkiej. Warunki: 10 lat w policji, 5 lat w pionie dochodzeniowym lub kryminalnym, uprawnienia do dostępu do informacji niejawnych. Mile widziane wykształcenie administracyjne, prawnicze, lub zarządzanie. Pasował idealnie.
Napisał list motywacyjny. Że dochodzeniówka to jego pasja, że się sprawdza. Komenda Wojewódzka, która przeprowadzała rekrutację, poprosiła jego komisariat o opinię. I choć policjant do tej pory był nieustannie chwalony, opinia komendanta była druzgocąca.
– Nikomu cię nie oddam, bo mi tu przecież brakuje ludzi – usłyszał Krzysztof.
Pilnujecie pustej hali?
Radosław, policjant z innego komisariatu, był sprytniejszy. Wprost wyjaśnił rekruterowi Komendy Miejskiej, jak wygląda sytuacja. Poprosił, żeby wystąpił o opinię do prokuratora, a nie do komendanta komisariatu. Prokurator zachwalał, ale szef macierzystej jednostki nie zostawił na nim suchej nitki.
Według moich rozmówców, kiedy policjant chce przejść do innej jednostki, w 90 proc. opinia szefa będzie negatywna. – Tak jest w całej Łodzi – mówią.
Czekając na wyniki rekrutacji, Krzysztof i Radosław nie mieli łatwo. Więcej dyżurów, zero wolnych weekendów. Czynności procesowych zlecono im tak dużo, że nie dawało się ich wykonać w terminie. Kiedy to zgłaszali, słyszeli, że powinni wrócić do prewencji. A ponieważ w łódzkiej policji brakuje ludzi, w tym samym czasie odsuwano ich na wiele godzin od koordynowania dochodzeń, żeby wskoczyli w mundur i razem z prewencją jeździli na zabezpieczenia. Po ataku terrorystycznym w Niemczech kazano im pilnować lotniska.
– Czego wy tu pilnujecie? Pustej hali? – śmiali się taksówkarze. – To taka kara za staranie się o awans – odpowiedzieli.
Maciej konkurs wygrał. Naczelnik, który miał być jego nowym szefem, zadzwonił z gratulacjami. A potem zadzwonił jeszcze raz, żeby przeprosić. Szef Macieja na żaden awans się nie zgodził. Nie chce go oddać, bo sam ma za mało ludzi. A naczelnik nie chce się z nim kłócić.
Moich rozmówców spotkało to samo, choć mają różnych szefów i pracują na różnych komisariatach. – To standard – mówią. – Na komisariatach istnieje niepisany zakaz awansowania między jednostkami, nie mówiąc już o przejściu do komendy miejskiej czy wojewódzkiej.
Awans bez podwyżki
Konrad awansował na detektywa na swoim komisariacie. Powinni mu więc zwiększyć grupę zaszeregowania z czwartej do piątej. Od numeru grupy zależą zarobki. I choć nowe obowiązki podjął rok temu, ale ani grupy, ani pensji mu nie podwyższono.
O takich osobach mówi się, że są „podwieszeni na grupie”. Kiedyś może ją dostaną. Teraz podobno nie ma pieniędzy.
Policja w Łodzi. Z góry wiadomo, kto wygra
– Z naszych informacji wynika, że tylko w województwie łódzkim funkcjonuje zasada „podwieszania na grupach” – mówią mundurowi.
Policjanci twierdzą, że zdarza się, że stanowisko dostają osoby, które w konkursie w ogóle nie startowały. Czasem z góry wiadomo, kto wygra. W ofercie pojawiają się wymagania, które dokładnie opisują faworyta komendanta, a niekoniecznie idealnego kandydata.
– Najśmieszniejsze jest to, że w łódzkim garnizonie konkursy są rozpisywane nawet na stanowisko dzielnicowego – mówi Krzysztof Balcer, przewodniczący łódzkiego zarządu terenowego związku zawodowego policjantów. – Funkcjonariusze muszą zbierać dokumenty, opinie, pisać list motywacyjny, przejść rozmowę. Na stanowiska od zastępcy komendanta wzwyż konkursów już nie ma. Nie ma też obowiązku ich organizowania na stanowiska naczelników wydziałów i ich zastępców. Jak wybierane są osoby na te najwyższe i najbardziej odpowiedzialne stanowiska? Są po prostu wskazywani.
Imiona policjantów zostały zmienione na ich życzenie.