Bandyci, bo inaczej nie będę ich nazywał, wypatrzyli jeden z naszych katowickich pododdziałów, schowany w bramie przy słynnym już Empiku. Powtórzę: chłopcy byli wewnątrz bramy. Bandyci ich jednak wypatrzyli, zaczęli wyzywać od cykorów, a potem przewrócili metalowe barierki i ruszyli do ataku.
W sieci jest teraz sporo filmów, na których widać dziki tłum atakujący chłopaków. Żaden film nie odda jednak tego, co się czuje, gdy dziesiątki kamieni walą ci o tarczę, a race odbijają się od przyłbicy kasku. Przecież tam mogło dojść do tragedii. Gdyby nie pomoc innych pododdziałów z Katowic i Krakowa, chłopcy w tej bramie mogliby zostać zlinczowani. W imię czego? – relację policjantów delegowanych z Katowic do Warszawy przedstawia Gazeta Wyborcza Katowice w artykule zatytułowanym: “Policjant po Marszu Niepodległości: Nigdy w życiu nie strzelano do mnie z tylu rac”.
(…) Do zabezpieczenia Marszu Niepodległości w Warszawie Komenda Główna Policji ściągnęła posiłki z całej Polski. Do stolicy pojechali też funkcjonariusze z oddziałów prewencji w Katowicach. W środowisku uważani są za najlepszych specjalistów od zabezpieczania imprez masowych. Zamieszki w Warszawie zaczęły się od ataku na policjantów z Katowic, którzy byli schowani w bramie przy słynnym już Empiku.
(…) Nikt z nas nie wierzył w zapewnienia narodowców, że Marsz Niepodległości będzie przejazdem kolumny samochodów. Nie jesteśmy tępymi facetami, też mamy dostęp do mediów społecznościowych, monitorujemy fora kibicowskie. Lektura publikowanych tam wpisów nie pozostawiała wątpliwości, że chłopcy szykują się do zadymy, a nie świętowania. Nie wiem więc, skąd brał się optymizm organizatorów marszu, którzy zapewniali, że będą w stanie zapanować nad jego uczestnikami i zapewnić bezpieczeństwo.
(…) Jakie były rozkazy na odprawie przed samym Marszem Niepodległości? – Dowódcy podkreślali, że mamy trzymać nerwy na wodzy, nie dać się sprowokować i samemu też nie prowokować. Dlatego wiele pododdziałów pochowanych było w bramach lub czekało na bocznych uliczkach od trasy Marszu Niepodległości.
(…) Od czego zaczęły się awantury? Bandyci, bo inaczej nie będę ich nazywał, wypatrzyli jeden z naszych katowickich pododdziałów, schowany w bramie przy słynnym już Empiku. Powtórzę: chłopcy byli wewnątrz bramy. Bandyci ich jednak wypatrzyli, zaczęli wyzywać od cykorów, a potem przewrócili metalowe barierki i ruszyli do ataku. W sieci jest teraz sporo filmów, na których widać dziki tłum atakujący chłopaków. Żaden film nie odda jednak tego, co się czuje, gdy dziesiątki kamieni walą ci o tarczę, a race odbijają się od przyłbicy kasku. Przecież tam mogło dojść do tragedii. Gdyby nie pomoc innych pododdziałów z Katowic i Krakowa, chłopcy w tej bramie mogliby zostać zlinczowani.
(…) Potem to się już rozlało. Nie jesteśmy mięczakami, nas nie jest łatwo wystraszyć, ale nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiego poziomu agresji, nie trafiło we mnie tyle kamieni i rac. Myśli pan, że w Warszawie na co dzień na ulicach leżą kamienie? Nie mam wątpliwości, że uczestnicy marszu mieli je ze sobą, co pokazuje ich intencje. Nie wiedziałem też wcześniej, że elektryczne hulajnogi potrafią latać. A w nas nimi rzucano. Gdyby nas rozbito, tłum wciągnąłby policjantów do środka. I myśli pan, że skończyłoby się to spoliczkowaniem? Musieliśmy więc użyć pałek, gazu i broni gładkolufowej.
(…) Radio RMF podało, że broni gładkolufowej użyto bez zgody dowódcy operacji. – Każdy z nas ma wbudowany w kask mikrofon i głośniki, przez które odbieramy komunikaty nadawane przez dowódcę pododdziału. Słyszymy się także nawzajem. Podczas interwencji w eterze padało jednak tyle komend i meldunków, tłum ryczał, waliły petardy, że nie jestem w stanie powiedzieć, czy dowódca operacji wydał rozkaz użycia, czy nie wydał. Na pewno nasze służby wewnętrzne zrobią odsłuch z komunikacji radiowej. Wiem jednak, że w niektórych miejscach chłopcy walczyli o życie, a w takim przypadku dowódca pododdziału może wydać samodzielną zgodę na użycie broni gładkolufowej. Przepisy jasno to precyzują, więc nie róbcie z tego sensacji.
(…) W trakcie interwencji policji ucierpieli jednak także dziennikarze. Jeden z nich został nawet postrzelony gumową kulą. – To przykre, ale chyba nie sądzi pan, że którykolwiek z policjantów celowo mierzył w dziennikarza? Nie wiem, jak to się stało, ciągle ze sobą rozmawiamy o tym, co się działo. W sieci jest jednak nagranie, na którym widać, jak ten dziennikarz pojawił się nagle pomiędzy agresywnym tłumem, a kordonem policji. Z taktycznego punktu widzenia znalazł się w najgorszym możliwym miejscu. Puszczano komunikaty z apelem do dziennikarzy, aby wycofali się w bezpieczne miejsce. Niestety w starciach z tłumem takie rzeczy zdarzają się jednak na całym świecie. Boli mnie, że politycy chcą wykorzystać policjantów chroniących Warszawę przed zdemolowaniem do walki politycznej. Zapraszam więc polityków, aby następnym razem stanęli z nami pod gradem kamieni i rac. To lepsze miejsce do oceny sytuacji niż fotel przed telewizorem.
(…) Czy dopuszcza pan myśl, że po Marszu Niepodległości prokuratura przedstawi policjantom zarzuty przekroczenia uprawnień? – Gdyby do tego doszło, to oczekiwałbym, że Jarosław Szymczyk, komendant główny policji, nasz śląski generał, honorowo, w geście solidarności, poda się do dymisji. Bo to, co się wydarzyło w Warszawie, miało tylko jeden aspekt: powstrzymaliśmy bandytów od zniszczenia miasta.
Pojawiły się zarzuty, że to, co się wydarzyło na ulicach Warszawy, jest efektem coraz gorszego wyszkolenia policjantów. – Mam świadomość, że od kilku lat borykająca się z brakiem ludzi policja obniżyła poprzeczkę oczekiwań od kandydatów. Jednak my w oddziałach prewencji w Katowicach przynajmniej raz w tygodniu całymi pododdziałami ćwiczymy różne scenariusze starć z tłumem. Co więcej, dowódcy niechętnie pozwalają policjantom na przeniesienie się do innych jednostek. Tworzymy więc zgrany i myślę, że nieźle wyszkolony zespół.
źródło: katowice.wyborcza.pl