Możemy stawać na głowie i wydawać miliony na poprawę bezpieczeństwa ruchu, ale po Warszawie rozeszła się fama, że policja prowadzi strajk włoski i właściwie przestała wypisywać mandaty - mówią miejscy urzędnicy.
Nową kampanię społeczną „10 metrów” prowadzi od wczoraj Zarząd Dróg Miejskich. Ma ona uświadomić kierowcom, że nie wolno parkować w tej odległości od przejść dla pieszych, bo to pogarsza widoczność. Urzędnicy rozstawili 10-metrowy baner przy zebrze w poprzek Pięknej koło przedszkola i szkoły – blisko Koszykowej i hali Koszyki, gdzie działa parking podziemny.
W trakcie trwających pół godziny przemówień i pokazu nagranego w tym miejscu spotu przepis dotyczący 10 metrów złamało pięciu kierowców. Nissan stanął przed przejściem, tarasując połowę jezdni – inne auta musiały go omijać przez ciągłą linię pasem pod prąd. Pozostali zatrzymywali się na zakreskowanym polu za zebrą. Wśród nich samochód firmy ciepłowniczej Veolia, brązowa furgonetka firmy kurierskiej UPS („Już odjeżdżam, ja tylko z paczką do fryzjera obok”).
Strajk włoski policji
Najdłużej handryczył się mężczyzna w kasku na głowie, który przywiózł czarnym fordem ekipę budowlaną. – Ja nie na sekundę, ja do pracy – rzucił ze złością. Odjechał dopiero wtedy, gdy uwagę zwrócił mu dyrektor Zarządu Dróg Miejskich Łukasz Puchalski, który wypowiadał się obok do kamery telewizyjnej. Wolne i legalne miejsce postojowe znalazło się 20 m dalej.
U nas w ZDM widać już, że zaczął się czas kampanii wyborczej, bo radni częściej składają interpelacje, dlaczego stawiamy tak dużo słupków przy ulicach. A one okazują się najbardziej skuteczne – stwierdził szef drogowców.
Od jednego z urzędników ratusza „Stołeczna” usłyszała wczoraj, że ani kampanie społeczne, ani przebudowa skrzyżowań, ulic czy przejść dla pieszych, na które ZDM wydał w ciągu trzech lat 20 mln zł, nie zdadzą się na wiele, jeśli do roboty nie zabierze się w końcu policja drogowa. – Tam od kilku miesięcy trwa strajk włoski z powodu niskich zarobków i złych warunków pracy. Kierowcom, którzy łamią przepisy, patrole wypisują o 90 proc. mandatów mniej niż zwykle i ograniczają się do pouczeń. Bardzo szybko rozeszła się po Warszawie fama, że drogówka właściwie przestała karać – mówi proszący o anonimowość urzędnik.
Statystyki mówią same za siebie
– W odniesieniu do porównywalnych okresów ubiegłego roku, a zwłaszcza drugiego kwartału, wystawianych jest mniej mandatów – przyznaje Mariusz Mrozek z biura prasowego stołecznej policji. Zastrzega, że zorganizowanego protestu w drogówce nie ma. I dodaje: – Tam, gdzie mamy do czynienia z drastycznym naruszeniem przepisów dotyczących bezpieczeństwa ruchu drogowego, kierowcy dostają mandaty, a kiedy ich nie chcą przyjąć, sprawy kierowane są do sądu. Natomiast policjant zawsze może zastosować pouczenie, jeżeli w jego ocenie jest to wystarczający środek wychowawczy, który odniesie zamierzony skutek – zastrzega Mrozek. Co na to Michał Domaradzki, wicedyrektor miejskiego Biura Polityki Mobilności, a wcześniej szef Komendy Stołecznej Policji? – W pierwszej połowie 2018 r. rośnie liczba wypadków w Warszawie, w tym na przejściach dla pieszych. Były już dwie ofiary śmiertelne. Poprosiliśmy policję o większy nadzór – powiedział wczoraj.
Wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska podkreślała, że audyt blisko 2 tys. przejść dla pieszych, czyli niemal połowy w całym mieście, pokazał wyraźnie: podstawową przyczyną wypadków w ich okolicy jest nieodpowiednia widoczność. W ciągu pięciu lat na pasach zginęło aż 250 osób, w tym 30 dzieci. Drogowcy zaczęli więc doświetlać zebry, montować pulsujące sygnalizatory i odsuwać od nich parkujące samochody, stawiając słupki lub montując azyle. W ostatnich tygodniach uaktywniła się też straż miejska, która masowo zakłada żółte blokady na koła nieprawidłowo zaparkowanych aut. W Warszawie nie sprawdzają się za to holowniki – jedna interwencja trwa nawet godzinę i angażuje kilka osób.
"Tylko na dwie minuty"
– Te dziesięć metrów od przejścia bez parkowania powinno być święte. Kierowcy muszą przestrzegać tego przepisu – mówiła wiceprezydent Kaznowska.
Aktor i lektor Grzegorz Pawlak, który wziął udział w spocie kampanii „10 metrów”, przyznał, że wiele osób zapomina o tej zasadzie. – W moim zawodzie musimy mieć wrażliwość muchy i odporność słonia. W trakcie tego nagrania byłem narażony na różne komentarze, niektóre trzeba było wypikać – opowiadał.
Na filmie słychać wymówki kierowców, którzy zaparkowali tuż obok zebry na Pięknej: „Ja dosłownie tylko na dwie minuty”, „Potrzebuję dojść do studia tatuażu i zapłacić, to mi zajmie trzy minuty”. Panowie rzucali grubsze komentarze: „Spadaj frajerze”, „Mnie stać na to, żeby tu stać”. Jeden z kierowców pokazał do kamery środkowy palec.