Służba Ochrony Państwa zmaga się z wielką falą odejść doświadczonych agentów, którzy pracowali w zlikwidowanym Biurze Ochrony Rządu, ale w SOP już służyć nie chcą. Miały ich zatrzymać wysokie podwyżki pensji. Wysokości podwyżek i nierówne traktowanie funkcjonariuszy rozwścieczyły pozostałe służby mundurowe.
Służba Ochrony Państwa miała być nową formacją, powstałą na gruzach Biura Ochrony Państwa, ocenianej przez polityków PiS jako niewydolną i anachroniczną. Tymczasem SOP przeżywa falę masowych dymisji, jak donosi dziennik "Rzeczpospolita", tylko w ostatnich dwóch miesiącach za służbę podziękowało około 90 funkcjonariuszy.
Jak pisaliśmy w naTemat, mimo tego, iż w Warszawie brakuje około 800 policjantów, to 60 z nich oddelegowano do pilnowania budynków rządowych.
Związki zawodowe różnych służb mundurowych domagają się podwyżek od dawna. Strona rządowa w odpowiedzi na żądania 650 złotych podwyżki dla funkcjonariuszy przekonuje, że w tegorocznym budżecie nie ma pieniędzy na ten cel.
A jednak się znalazły. Największe podwyżki mają dostać właśnie agencji SOP, średnio ponad tysiąc złotych. Tym samym będą zarabiać średnio około 6 tysięcy złotych, co oznacza, że ich pensje zrównają się z wynagrodzeniami funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej. W tym samym czasie dla funkcjonariuszy policji i Straży Granicznej przewidziano od 57 do 150 zł miesięcznie, a i to nie dla wszystkich. W służbach zawrzało. "Nie ma najmniejszego uzasadnienia, by wbrew własnym słowom tak drastycznie różnicować funkcjonariuszy".
– SOP to grupa elitarna, w sumie niewielka i trudno mi wytykać, że będą dobrze zarabiać, choć nie tak się umawialiśmy. Z kolei bardzo wysokie pensje dla straży marszałkowskiej uważam za skandal. Czy można ich pracę porównać z pracą policji czy Straży Granicznej – pyta z goryczą Jankowski w rozmowie z "Rzeczpospolitą".