W kilku polemikach, gdzie koledzy z „Solidarności” próbowali bronić ambitnego planu swojego szefa przewijał się zarzut – „dlaczego boicie się pluralizmu? Konkurencja, to przecież nic strasznego”. Na ostatnim Podzespole RDS ds. Mundurowych, przewodniczący ze strażackiego „Floriana” odpowiedział, że „nie boimy się ani pluralizmu, ani konkurencji, bo sama zasada nic złego w sobie nie ma. Groźne jest tylko to, że „Solidarność” traktuje ją instrumentalnie – do spychania konkurencyjnych związków na margines, przy wykorzystaniu swojej pozycji politycznej – co nie służy ani strażakom, ani bezpieczeństwu, za które ci strażacy odpowiadają”.
Krótka polemika ukazuje sens zagrożeń wynikających z faktu, że szef największego Związku w Polsce tak mocno zaangażował się w politykę, iż nawet związkową konkurencję zwalcza metodami typowymi dla partii. Nie byłoby to jeszcze najgorsze, gdyby na arenę takiego konkurowania nie wciągano służb mundurowych, dla których apolityczność ma znaczenie zasadnicze. Nikt chyba nie wątpi, że służby mundurowe podejrzewane o stronniczość polityczną narażają się na utratę zaufania społecznego, a na to żadne demokratyczne państwo pozwolić sobie nie może.
Ktoś zapyta, co pluralizm związkowy ma wspólnego z apolitycznością w służbach mundurowych?
W tym temacie najwięcej do powiedzenia mają strażacy, którym pluralizm odbija się czkawką za każdym razem, gdy do władzy dochodzi partia popierana przez „Solidarność”. Niewinne powiedzenie: „nie jesteś w Solidarności, nie awansujesz”, niejednemu upartemu strażakowi zwichnęło karierę. Ale również niejednemu strażakowi tę karierę utorowało. Najważniejsze jest to, żeby być w odpowiednim Związku albo się do niego zapisać, oczywiście z całym politycznym dobytkiem.
Dyskutując w gronie mundurowych o rozmaitych patologiach, których przecież nigdzie nie brakuje, sami strażacy zwracają uwagę na różnice w obrębie zadań realizowanych przez poszczególne służby. – Gasząc pożar nie jest ważne czy przysłowiową sikawkę trzymamy w „prawym”, czy w „lewym” ręku. Dzierżąc w ręku broń, pałkę czy kajdanki, takie obojętne to już nie jest. Policjant woli niekiedy oberwać kamieniem od kibola niż być oplutym przez demonstrantkę sprzed Sejmu, która nie traktuje go jako funkcjonariusza publicznego, tylko jak partyjniaka w mundurze. Jednak mniej ważne jest to, co o tym wszystkim myśli sobie strażak, policjant, pogranicznik czy klawisz. Tak naprawdę liczy się to, co myśli o nas społeczeństwo. Albo będziemy utożsamiani z państwem prawa, zachowując standardy apolityczności tam, gdzie jest to bezwzględnie konieczne i cieszyć się będziemy szacunkiem, albo z jakimś dziwnym reżimem politycznym i wówczas bliżej nam będzie do MO. W takiej sytuacji wybór jest naprawdę niewielki, a w zasadzie w ogóle go nie ma. Obrona przed zmianami, które wpychają funkcjonariuszy w objęcia partyjniaków jest takim samym obowiązkiem, jak wykonywanie wszystkich innych obowiązków służbowych. Przecież Policję i inne formacje mundurowe utworzono po to, by służyły społeczeństwu. Zatem każde zagrożenie, które szkodzi rzetelnej (w tym przede wszystkim apolitycznej) służbie społeczeństwu należy eliminować bądź nie dopuścić do jego powstania.
Jeżeli z powyższą oceną ktoś się nie zgodzi uznając np., że szefowie związków mundurowych bronią swoich stołków, ponieważ boją się konkurencji, niech sięgnie do historii, której uczą już w podstawówkach i przypomni sobie chociażby to, w jaki sposób rozbicie dzielnicowe wpłynęło na wzmocnienie państwa polskiego. Czy Krzywousty, wydając ustawę sukcesyjną, określającą zasady dziedziczenia i sprawowania władzy przypuszczał, że doprowadzi do dominacji partykularnych interesów książąt i niemal całkowitego rozkładu państwa? Zastanówmy się więc czy rozdrobnienie związkowe, to inwestycja we wzmocnienie ruchu związkowego w służbach mundurowych, czy może inwestycja w rozmnożenie bytów pochłoniętych wewnętrznymi wojenkami, z których zwycięsko wyjść może tylko jeden silny i umocowany politycznie Związek? Na szczęście polskie społeczeństwo zna historię, więc wątpimy, że wobec upolityczniania służb mundurowych opinia publiczna pozostałaby obojętna.
A może krótki apel do Pana przewodniczącego coś tu pomoże?
Panie przewodniczący, kieruje Pan największym Związkiem w Polsce. Związek ten realizuje swoje cele przy pomocy określonej polityki, a w tym co robi jest skuteczny i nie nam to oceniać. Zastanawiamy się tylko nad jednym – po co Panu służby mundurowe, skoro dla Polski i Polaków naprawdę będzie lepiej, gdy te służby od polityki pozostaną jak najdalej.
Poparcie społeczne dla partii politycznych ulega ciągłym zmianom więc zmieniają się też i rządy. Uważamy, że budowanie bezpieczeństwa wewnętrznego nie może ulegać tym samym cyklom, które kształtują politykę poszczególnych partii. Budowanie bezpieczeństwa jest procesem bardziej złożonym i zdecydowanie dłuższym. Nie chodzi nam jednak o to, żeby polityków pozbawić wpływów na to, co w służbach mundurowych się dzieje. Politycznego nadzoru organów państwa nad służbami nikt tu nie kwestionuje. Jedno nad czym powinniśmy czuwać – wspólnie jako związkowcy – to ochrona przed przenikaniem ideologii partyjnych w struktury służb mundurowych. Historia Polski zna przykłady, gdy takiej ochrony nie było albo nie działała należycie. A pluralizmem związkowym przecież jej tutaj nie wzmocnimy. Dobrze Pan wie, że i bez tego nie możemy korzystać z wielu uprawnień związkowych, a mimo to staramy się być skuteczni, co wynagradzane jest dużym poparciem środowiska, mającym swoje odzwierciedlenie w poziomie uzwiązkowienia.
Szanujemy „Solidarność”, bo na ruchu solidarnościowym opiera się nasza dzisiejsza wolność. W swoich regionach przyjaźnimy się i świetnie współpracujemy z kolegami przewodniczącymi z „Solidarności”. Współpraca nam służy i służy środowisku, na rzecz którego działamy. Nie niszczmy więc tego, co od trzydziestu już lat działa całkiem nieźle, służąc interesowi funkcjonariuszy, a przez to bezpieczeństwu wszystkich Polaków.
Sławomir Koniuszy, Andrzej Szary