Mój Mąż ma 12 lat i 1 m-c służby - wiem to dokładnie, bo każdego dnia odliczam czas do momentu kiedy będzie mógł pójść na emeryturę. Czekam na ten dzień tak samo bardzo jak on, bo mam dość.
Nie wiem od czego zacząć..
Od chorych układów, które panują na wydziałach, czy może od poniżającej pensji, która co miesiąc wpływa na nasze konto? A może od tego, że niczego nie możemy zaplanować - bo ciągłe zmiany grafików i nadgodziny totalnie burzą każdy nasz plan? A może od tego, że nigdy nie wiem czy mój mąż wróci, czy nie wróci bo ryzykuje życie uganiając się za marginesem społecznym?
Załóżmy, że jest poniedziałek. Mąż (kryminalny) wychodzi do pracy na 7:30.. powinien skończyć o 15:30.. oczywiście, że nie kończy, bo MAJĄ AKCJĘ. Czekają na kogoś. W końcu go dopadają (był agresywny, ale co tam - standard), osadzenie, sterta papierów i wraca do domu o 23.. następnego dnia ma mieć służbę na 12:00 ale o 10:00 dostaje telefon, że agresywny zatrzymany z wczoraj został zwolniony przez prokuratora. Serce rośnie jak Twoja praca ma sens! Bo praca mojego męża dla mnie sensu nie ma..
Choć plan zakładał, że wszystkie służby w tym tygodniu zaczyna o 7:30 i kończy o 15:30 to niestety wszystko się posypało.. plany szlag trafił. Standard. Nie widzę go więc w poniedziałek.. we wtorek słyszę go tylko wkurwionego i zrezygnowanego przez telefon, wraca wieczorem.. jedyne o czym marzy to kąpiel, kolacja i sen. Środa nic nie różni się od poprzednich dni.. no może tylko tym, że np. w środę Naczelnik zechce wezwać go na rozmowę bo za tydzień to ktoś musi jechać na tygodniowe szkolenie, a skoro on nie ma dzieci to wyznacza właśnie Jego. W czwartek natomiast Mój Mąż idzie na 5:30, bo mają tzw "wejście na chatę" i skoro coś znaleźli to znowu siedzi po godzinach..
Naczelnik zadowolony wynikiem przeszukania, więc pozwala wziąć wolny piątek - za nadgodziny. Cóż z tego skoro Mój Mąż spędza ten dzień sam, bo ja jestem w pracy? Może chociaż odeśpi.. bo w sobotę wziął dyżur płatny (300zł brutto za wystawienie mandatów pijącym w parku piwo) oczywiście musi za to oddać 8 h swoich nadgodzin.. ale to nic. Najważniejsze, że mu się w ogóle udało jeden płatny dostać, bo chętnych zwykle jest wielu. Za to w niedzielę ma dyżur i żeby nie było nudno - pojedzie na mecz popilnować kibiców! A co, tego jeszcze w tym tygodniu nie robił! Ale to i tak nie był najgorszy tydzień w Jego karierze.. nie musiał przecież jechać na interwencję gdzie w jakiejś oficynie ojciec bił matkę na oczach dzieci, a te głodne, brudne i przestraszone siedziały w kącie. Nie musiał zbierać zwłok z chodnika, ani jechać na śmiertelny wypadek. Nie musiał też wysłuchać płaczu koleżanki zza biurka, że nie ma za co dzieciom wyprawki zrobić, bo na szczęście koleżanka jest akurat na urlopie... I tak minęło 7 dni jego służby. 7 dni życia poświęconego państwu i jego obywatelom. Kolejne 7 dni jest bliżej do emerytury ale ma 7 dni życia mniej.
Z perspektywy ostatnich kilku lat jest wciąż gorzej. Każde 8 h służby to ciągła nerwówka.. Mój Mąż już przywykł do tego, że musi być czujny, ostrożny a jego refleks musi działać bez zarzutów, ale podłość ludzka w najbliższym otoczeniu kolegów i przełożonych wciąż budzi w nim nowe pokłady zdziwienia. Nikt nie chce pracować, gdzie nie ma ani dobrej atmosfery, ani ludzkiego szefa ani godziwego wynagrodzenia. A taka jest właśnie służba w policji. Totalne dno.. Dodatki? Ludzie.. te dodatki są tak żałosne jak te pensje. Weźmy taki dodatek do wypoczynku - 300 zł na osobę.. Super, że jest, ale wierzcie lub nie - zwykle trzeba za tą kasę podreperować budżet, a nie marzyć o wakacjach. Tak samo jest zresztą z mundurówką i trzynastką.. czasami można zaszaleć i wyskoczyć gdzieś na zakupy - koniecznie do outletu, bo po co mają koledzy z pracy podejrzewać, że dorabiasz coś na lewo... Płakać mi się chce z bezsilności.. a to właśnie jest nasza rzeczywistość. Zarabiam tyle samo co mąż.
Mamy mieszkanie w kredycie, drugi kredyt wzięliśmy na wykończenie go. Jeździmy 20 letnim autem, ale do pracy dojeżdżamy komunikacją miejską, bo unikamy generowania dodatkowych kosztów - tracąc na tym minimum 2 h każdego dnia. Nie jeździmy na zagraniczne wakacje, nie jadamy obiadów w restauracjach, nie biegamy po galeriach handlowych i zwykle w jednych jeansach chodzimy 2 lata. Mimo tego - zwykle koło 25 - go zaczyna brakować nam pieniędzy.. Coraz częściej słyszy się, że policjanci dorabiają.. na lewo i w tajemnicy. Szczęściarze chciałoby się rzec. Możliwość mają tylko Ci, którym grafik nie zmienia się jak w kalejdoskopie.. wtedy jeżdżą na uberach, malują mieszkania po rodzinie, dorabiają jako trenerzy personalni. Ale to wszystko kosztem czasu wolnego.. czasu z rodziną, którą nieliczni jeszcze mają. A my? Żony? Ile musimy zrozumieć, choć rozum odmawia posłuszeństwa... Ile musimy przemilczeć? Ile historii wysłuchać? I przede wszystkim - ile musimy się o swoich mężów namartwić?
Specyficzne jest środowisko policyjne. Tak specyficzne jak pranie mózgu, przez które każdy z nich przeszedł. Wystarczy poczytać fora - kto z cywili spałby na zagrzybiałym materacu w trakcie 3 m-c szkolenia? Kto z cywili pozwoli się obrazić przez przełożonego? NIKT. A policjanci się na to wszystko godzą.. z pokorą opuszczają głowy, zaciskają zęby i odliczają dni do emerytury. Do dnia, który może nigdy nie nadejść.. A ile warte jest ludzkie życie? Wydaje mi się, że więcej niż 3 200 zł.. ale życie mojego Męża żyjącego w tym policyjnym padole warte jest właśnie tyle. Choć nie życzę nikomu rzeczywistości podobnej do naszej, to wszystkim tym, którzy twierdzą, że policja to nieroby i półgłówki akurat by się należało. Szybciutko zmieniliby zdanie i zaczęli gadać coś zupełnie innego.. albo nigdy więcej nie zabraliby głosu ssąc kciuki w kącie na wspomnienie o jednej z interwencji. Mogłabym napisać jeszcze wiele, wiele więcej.. ale po co.. Ci, którzy w tym siedzą zwykle rozumieją się bez słów.
Otrzymane w mailu