Zmiana na stanowisku Komendanta Wojewódzkiego Policji w Olszynie i wrzawa jaka powstała po tym, gdy wraz z odwołanym Komendantem postanowiła odejść większość komendantów powiatowych i miejskich skłania do refleksji zarówno nad przyczynami tej niecodziennej sytuacji, jak i postawą dziennikarzy forsujących własną wersję wydarzeń i własne oceny.
Niekończąca się w naszym kraju kampania wyborcza, coraz ostrzejsza walka o władzę i ogrom informacji, jakie nas każdego dnia bombardują sprawia, że brakuje nam czasu na głębszą refleksję. By odróżnić prawdę od manipulacji częściej poddajemy się emocjom niż własnemu rozumowi zakładając, że najlepiej kierować się sercem. Tyle że serce kieruje się z kolei sympatiami bądź uprzedzeniami. Zatem jeśli ktoś, kogo lubimy powie nam, że ktoś inny jest zły, bo np. jednemu dał dużo a innym mało i okrasi to pierwszym lepszym przykładem (niekoniecznie sprawdzonym), przyjmujemy to jako prawdę objawioną.
Kiedy więc media ogólnokrajowe a zaraz potem lokalne zgodnie orzekają, że zły jest Generał, bo przez 8 lat swojego urzędowania oszczędzał na biednych i rozdawał bogatym (biedni to oczywiście ci policjanci, którzy z narażeniem własnego życia strzegą codziennie bezpieczeństwa nas wszystkich, zaś bogaci, to zaprzyjaźnieni z Generałem krwiopijcy, którzy żerują na krzywdzie tych biednych), wszystko okazuje się jasne.
Żeby było zabawniej, w medialną opowieść o złym Generale wplątałem się osobiście. Wyobraziłem sobie, że zdołam zwrócić uwagę dziennikarki na prawdziwą przyczynę problemu. Nagranie tzw. setki (dwóch, trzech zdań, wplatanych zwykle w dziennikarską narrację) zajęło przed kamerą dobre 10 min. Drugie tyle rozmawialiśmy z Panią redaktor zanim błysnęło światło, a potem jeszcze kilka minut po nagraniu. Wszystko po to, by się upewnić, że dziennikarka zrozumiała istotę problemu, że wbrew temu co twierdzą wszystkie media, problem nie urodził się w Olsztynie a nawet nie jest domeną Policji, tylko wszystkich służb mundurowych i szefów tych służb.
Efekt niestety był taki, że zamiast prawdy, którą opisałem i przed kamerą, i poza nią, wszyscy usłyszeli, jak w zasadzie potwierdzam, że winnym patologii i całego ambarasu z ewakuacją większości komendantów jest właśnie Generał! Wrażenia nie zmienił końcowy komentarz autorki materiału, w którym wyraźnie stwierdza, że „związkowcy nie mówią obecnie o winie Komendanta a o braku jasnych regulacji”. (https://olsztyn.tvp.pl/75665389/zmiany-w-policji-na-emeryture-odchodzi-kilkunastu-komendantow).
Po chwili namysłu nad swoim „występem” i niesmakiem, jaki pozostawiła po sobie naiwność mojej misji postanowiłem, że zamiast wyjaśniać prawdziwy kontekst wypowiedzi, czyli tak naprawdę wcielać się w rolę przysłowiowego zajączka, który stanął przed koniecznością udowodnienia, iż nie jest wielbłądem, lepiej będzie opisać, jak problem wygląda w rzeczywistości i kim jest ów zły Generał z perspektywy kogoś, kto współpracował z nim przez ostatnie 8 lat.
Oprócz tego, że znam Generała Klimka, mogę nieskromnie powiedzieć, że znam też policyjne realia, bo działalnością związkową nie zajmuję się od dzisiaj. Współpracowałem z niejednym komendantem wojewódzki, spotykałem się z niejednym komendantem głównym i z kolejnymi szefami resortu Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zatem temat – jak my to związkowcy nazywamy – patologii w obszarze podnoszenia dodatków jest mi doskonale znany.
Po pierwsze nie jest problemem typu rozlało się mleko i teraz nie wiemy co robić. Istnieje on bowiem od początku powołania Policji i występuje w większości służb mundurowych, a receptę na jego rozwiązanie opracowano już przed kilkunastoma laty. Pierwszy projekt nowelizacji przepisów został opracowany przez NSZZ Policjantów w ramach zespołu powołanego przez Komendanta Głównego Policji, gdy tę funkcję sprawował gen.insp. Marek Działoszyński. Misję naprawczą podejmowały wszystkie kolejne ekipy rządzące Policją i resortem, ale niestety za każdym razem sprawa kończyła się na oszacowaniu skutków regulacji, czyli na wyliczeniu, ile pieniędzy trzeba wydać, by wprowadzić normalność. Za każdym razem rządzący dochodzili niestety do wniosku, że pozostawienie patologii będzie bardziej opłacalne. W taki to sposób zdrowy rozsądek przegrywał z argumentami tego czy innego księgowego – dystyngowanego Pana bądź Pani stojących na straży Budżetu Państwa.
Co NSZZ Policjantów nazywa patologią?
Wszyscy wiemy, że dodatki służbowe i funkcyjne mają motywować policjantów do efektywnej służby i stanowić odzwierciedlenie ciężaru i złożoności powierzonych obowiązków. Pełnią też funkcję dyscyplinującą. O ile jednak funkcja dyscyplinująca jest szczegółowo uregulowana (wiadomo w jakich okolicznościach, trybie i wymiarze cofa się dodatki), o tyle przy funkcji motywacyjnej wiemy tylko, jak wygląda maksymalna wysokość dodatku (służbowy do 50% uposażenia zasadniczego i dodatku za stopień, funkcyjny – do 60, 70 i 80%, w zależności od pełnionej funkcji) i za co można go podwyższać. Z tego wniosek, że kijem rządzi precyzyjnie opisany system a marchewka niemal całkowicie zależy od uznania przełożonego. I chociaż nikt nie kwestionuje zasady, że zdyscyplinowany policjant u progu pełnej wysługi emerytalnej powinien mieć przysłowiowego maksa (50%), jego dodatek rzadko kiedy przekracza 14, 15%. Nieco lepiej rzecz się ma z dodatkami funkcyjnymi, tu średnia krajowa oscyluje wokół 23%.
Kto zyskuje na braku odpowiednich uregulowań, i pozostawieniu tej kwestii swobodnej ocenie przełożonych? Na pewno nie policjanci, ale budżet Policji. Funkcjonująca od lat zasada, że dodatek podwyższa się na odejście jest dla budżetu znacznie korzystniejsza. Patologią jest po pierwsze to, że motywacyjna funkcja dodatków nie oddziałuje wtedy kiedy powinna, czyli w trakcie służby, a po drugie – na koniec kariery policjanci są niejako upokarzani, ponieważ sytuacja zmusza ich do czegoś, co można nazwać żebraniem o dodatek. Wielu się na to nie decyduje inni szukają wsparcia w NSZZ Policjantów i jakoś się to kręci, ale skutek jest niestety mizerny. Policjanci mają pretensje przede wszystkim o to, że komendanci wykazują się większą hojnością w stosunku do ich przełożonych niż do nich. Z kolei przełożeni twierdzą, że w swojej karierze też byli podwładnymi i swoich dodatków dorobili się, bo ciężko pracowali i wzięli na siebie odpowiedzialność. Trudno odmówić racji i jednym i drugim. Dlatego NSZZ Policjantów zamiast rozstrzygać odwieczne spory postanowił doprowadzić do unormowania tej kwestii poprzez wprowadzenie instytucji progresywnego wzrostu dodatków służbowych i funkcyjnych, uzależniającej dochodzenie do wspomnianego „maksa” od tego, co w rozporządzeniu już się znajduje (pozytywne i negatywne przesłanki) i od stażu służby (czego w przepisach brak).
Zły Generał
Współpracując zarówno z tym Generałem, jak i kilkoma jego poprzednikami oraz orientując się w tym, jak sytuacja wygląda w innych garnizonach (dzięki działalności związkowej na szczeblu krajowym), z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że Generał nie jest taki straszny jak Go malują. Powiem więcej, przez 8 lat udowodnił zarówno mi, jak i wielu innym policjantom, że był przyzwoitym Komendantem. Wskazuje na to nie tylko krajowy ranking wyrażony konkretnymi miernikami czy poczuciem bezpieczeństwa w regionie, ponieważ dla związkowca nie to jest najważniejsze, ale podejście do spraw policjantów, z którymi osobiście Generał się stykał i z którymi sam do niego przychodziłem.
Gdy objął garnizon doskwierało nam sporo problemów, uzależnionych od uwarunkowań lokalnych, których naprawa lub przynajmniej poprawa zależy od podejścia komendanta wojewódzkiego. Poważnym problemem było np. nadużywanie instytucji powierzania obowiązków (art. 37 u.o.p.). Ilość policjantów wykonujących obowiązki z wyższych stanowisk za pieniądze z niższych stanowiskach była zatrważająca i zajmowała pierwsze miejsce na związkowej liście tematów do załatwienia. Nie za ciekawie było też z liczbą wszczynanych postępowań dyscyplinarnych, choć Jego poprzednicy – generał Gdański i inspektor Walczak – próbowali to zmienić, ale próby wyperswadowania złych nawyków komendantom powiatowym i miejskim okazały się nieskuteczne. Zmorą było również nieakceptowane przez Związek podejście do różnego rodzaju świadczeń i gratyfikacji finansowych oraz uprawnień. Gdzie się tylko dało, wygrzebywano albo tworzono opinie prawne wykluczające bądź ograniczające uprawnienia policjantów. Wydział Kontroli i Zespół Prasowy zamiast rzetelnie wyjaśniać i informować opinię działały pod z góry przyjętą tezę bądź pod tzw. publikę, jawiąc się policjantom jako wrogie im struktury.
Na przestrzeni 8. minionych lat sytuacja zmieniła się diametralnie. I chociaż najmłodsi policjanci nie mają takiego odniesienia, chcę to wyraźnie podkreślić. Powierzanie obowiązków nie służy już oszczędzaniu na policjantach, a liczbę wszczynanych dyscyplinarek ograniczono do koniecznego minimum. Wszczyna się je w zasadzie tam, gdzie wymagają tego przepisy, gdzie np. wszczęto postępowanie karne. A te, które nie do końca wydają się zasadne upadają, albo kończą się łagodniej niż we wstępnych ocenach. Dyscyplinarki prowadzone z poszanowaniem prawa do obrony, to nie tylko zasługa prawników opłacanych przez NSZZ Policjantów, ale także zasługa dobrej współpracy ze Związkiem i uwzględnianie argumentów przez Komendanta Wojewódzkiego i jego bezpośrednich podwładnych. Nie byłoby tego, gdyby Komendant Wojewódzki nie podchodził do policjantów z szacunkiem, nie byłoby tego, gdyby demonstrował swoją wyższość, albo nie rozumiał czym jest codzienna, ciężka służba. Przykłady można by mnożyć. Wśród nich są sprawy drobniejsze, ale są też i medialne, jak chociażby olsztyńskie „guantanamo” czy tragiczny pościg za uciekającym motocyklistą, gdzie policjanci mają i mieli prawo się bronić i pozostać w służbie dopóki nie zapadnie lub zapadł prawomocny wyrok.
Dzięki Jego podejściu eliminowano lub łagodzono wykładnie przepisów, które ograniczały prawo do różnego rodzaju świadczeń. I nawet jeśli nie było to łatwe i kończyło się niepowodzeniem, Komendant interweniował i poszukiwał innych sposobów rekompensaty. Z mojej perspektywy szalenie ważną rzeczą była zmiana podejścia Wydziału Kontroli i Zespołu Prasowego do różnego rodzaju skarg i podejrzeń kierowanych pod adresem policjantów. Można powiedzieć, że dzisiaj struktury te nie ulegają tzw. presji społecznej i wszelkim medialnym wyrokom, ale opierają swoje oceny na obiektywnie zebranym materiale i na wstrzemięźliwości.
Jestem też przekonany, że nawet podejście do „psiej grypy” byłoby zupełnie inne, gdyby komendantem wojewódzkim był człowiek różniący się mentalnie od nadinsp. Klimka. Jego postawa i zrozumienie okazało się bezcenne, kiedy po tym proteście niektórym przełożonym należało wyperswadować chęć odwetu. Nie chcę twierdzić, że „zły Generał” był Komendantem idealnym, bo i mnie do ideału związkowca sporo brakuje. Chcę powiedzieć, że jeśli nawet od stołu negocjacyjnego odchodziłem z kwitkiem, nigdy nie usłyszałem „nie bo nie”. Na stole zawsze leżały argumenty i to one były decydujące.
Mam świadomość, że niektórzy się ze mną nie zgodzą, bo dotknęła ich jakaś kara, bo odeszli na emeryturę z marnym dodatkiem, bo czują się przez służbę wykorzystani albo po prostu nie lubią Związku. Nie mniej jednak o prawdę warto się upomnieć nawet jeśli jest to ryzykowne lub dla kogoś niewygodne.
Po co to wszystko prostować?
Tak więc pomimo, że obrona prawdy w krótkiej perspektywie rzadko kiedy się opłaca, bo psuje szyki specjalistom od iluzji (tzw. społecznym inżynierom), to w tym przypadku należy ją ujawnić z co najmniej dwóch ważnych powodów. Warto wstawić się za człowiekiem, który naprawdę był przyzwoitym komendantem, i warto mówić o prawdziwych przyczynach patologii w policyjnych dodatkach, bo inaczej nic się nie zmieni. Gdybyśmy bowiem zaakceptowali to, co wygadują i piszą na ten temat media, okazałoby się, że problem przestał istnieć w momencie skazania „winowajcy” na przysłowiowy szafot. A to by oznaczało, że czekająca od kilkunastu lat nowelizacja nie jest już do niczego potrzebna. To właśnie dlatego nie kupuję bajki o „złym Generale” i liczę, że inni policjanci też się nie dadzą nabrać. Pozostaje mieć nadzieję, że tekst piosenki Adama Nowaka z „Raz Dwa Trzy”: „nazywaj rzeczy po imieniu, a zmienią się w oka mgnieniu” znajdzie swoje zastosowanie także w naszej policyjnej rzeczywistości.
Sławomir Koniuszy