Minister sprawiedliwości poinformował, że korzystając ze swoich uprawnień prokuratora generalnego, wydał Prokuraturze Okręgowej w Olsztynie polecenie, aby umorzyła postępowanie prowadzone w sprawie ewentualnego przekroczenia granic obrony koniecznej przez właściciela kantoru w Piszu. Najciekawsze było uzasadnienie.
Z informacji prasowych wynika, że napadnięty i okradziony przedsiębiorca oddał cztery strzały w kierunku uciekających samochodem złodziei. Żaden z nich nie został trafiony.
Osoby zawodowo czy naukowo zajmujące się prawem karnym argumentacja zaprezentowana przez ministra na konferencji prasowej wprawiła w osłupienie. Nie z uwagi na ewentualne rozbieżności w poglądach na prawo karne o charakterze filozoficznym. Minister sprawiedliwości na uzasadnienie swojej decyzji podał bowiem kilka wątpliwych merytorycznie racji. Co istotne, zaprezentowane twierdzenia nie zostały poparte prezentacją ogólnopolskich badań czy też szerokiej kwerendy spraw, w których obrona konieczna była przedmiotem analiz. Wydaje się, że minister oparł swoje obserwacje wyłącznie na własnych odczuciach lub intuicjach. Ale po kolei.
Zbigniew Ziobro podkreślił, że napadnięty musi móc „bronić się skutecznie, używając nawet metod, które są dalej idące niż te, którymi posłużył się napastnik” oraz że obecnie twierdzi się „że jeżeli pokrzywdzony, napadnięty może uciec, to powinien uciec raczej niż się bronić, powinien się skryć raczej niż starać się złapać napastników, dzwonić na policję niż sam stawiać opór przestępcy”.
Po pierwsze, orzecznictwo sądów bez wyjątków i jednoznacznie opowiedziało się za samoistnym, a nie subsydiarnym (w pełni czy też względnie) charakterem obrony koniecznej z art. 25 k.k. Oznacza to, że broniący nie musi szukać innych możliwych sposobów reakcji niż odparcie zamachu.
Sądy (w tym Sąd Najwyższy) od wielu lat konsekwentnie akcentują, że co do zasady nie ma on obowiązku ucieczki ani poszukiwania pomocy służb mundurowych. Cytowanie tych wszystkich judykatów jest zbędne, gdyż stanowią one rudymentarną lekturę dla prawnika karnisty. Z istoty bowiem obrony koniecznej wynika, że broniąc siebie lub jakiegokolwiek innego dobra prawnego, chroni się także porządek prawny. Tego dotyczy słynna paremia, że prawo nie może ustępować przed bezprawiem. Dlatego w nauce i praktyce prawa karnego nie budzi żadnych wątpliwości, że używać można środków obrony dalej idących niż te stosowane przez napastnika (np. nóż, gdy ten atakuje gołymi rękoma, przemoc, gdy ten jedynie zabiera mienie itp.), i co więcej – poświęcić dobra napastnika o wartości wyższej niż dobro broniącego. Nikt w doktrynie czy orzecznictwie nie kwestionuje, że dopuszczalne jest np. spowodowanie uszczerbku na zdrowiu złodzieja.
Po drugie, obrona ma być konieczna w tym sensie, że nie może być jednak rażąco nieadekwatna do zagrożenia. Działający w obronie może użyć takich środków, jakie uważa w konkretnych okolicznościach za niezbędne do odparcia zamachu (uwzględniając kontekst zdarzenia i swoje możliwości), ale jednocześnie nie są one obiektywnie rażąco niewspółmierne do jego charakteru czy nasilenia. Nie jest prawdą, że bezwzględnie pośród dostępnych metod odpierania zamachu należy szukać tej najmniej dotkliwej. Wszystko należy odnieść do realiów konkretnej sprawy i oceniać przez pryzmat skuteczności i braku rażącej dysproporcji, biorąc pod uwagę oceny przyjmowane w danym społeczeństwie. Niemal wszystko w ramach tego spektrum jest akceptowalne. Z jednym wszak wyjątkiem na rzecz tak krytykowanej przez ministra subsydiarności. Otóż odebranie napastnikowi życia jest dopuszczalne, jedynie gdy następuje w obronie przed bezprawną przemocą i jest bezwzględnie konieczne. Tak stanowi art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, który jako akt prawa międzynarodowego ma pierwszeństwo przed ustawą (zgodnie z art. 91 ust. 2 Konstytucji RP). Oznacza to, że obrona konieczna w naszym kodeksie karnym ma charakter samoistny oprócz tego wąskiego wycinka, gdzie broniący pozbawia życia. Jeżeli zatem miał możliwość zadania mniej dotkliwych obrażeń bądź nawet bezpiecznej ucieczki – powinien to zrobić. Ale na wyjątku nie można budować rozumienia całej konstrukcji obrony koniecznej.
Naturalnie prawo posługuje się pojęciami nieostrymi, takimi jak „rażący” czy „niewspółmierny”, ale nie dla skrępowania adresata norm. Wręcz przeciwnie – chodzi o to, by było na tyle elastyczne, aby objąć swoim zastosowaniem najróżniejsze przypadki. Dla każdego, kto zajmuje się prawem, zwłaszcza naukowo, jasne jest, że trudno napisać sensowne prawo, które jest bardzo kazuistyczne. Próba wpisywania do przepisu nadmiernej liczby warunków i konkretnych rozwiązań może się okazać kontrproduktywna i czynić przepis całkowicie nieadaptacyjnym. Życie pisze scenariusze, które legislatorom się najzwyczajniej nie śniły. Wystarczy przypomnieć krytyczne uwagi o konstrukcji art. 25 par. 2a kodeksu karnego (brak odpowiedzialności karnej przy przekraczaniu obrony koniecznej w obronie domu, przylegającego doń terenu itp.).
Realia sprawy, o której mówił minister, znamy jedynie z jego przekazu i trudno odnieść się do niej kompleksowo. Stwierdzić wypada, że generalne założenie, że do złodzieja kradnącego nawet sporą sumę pieniędzy można ot tak strzelać, nie jest takie znowu oczywiste. Nie chodzi tu jednak o same znamiona obrony koniecznej, lecz raczej o kwestie bardziej techniczne. Co chciał osiągnąć obrabowany, oddając kilka strzałów w kierunku odjeżdżającego pojazdu? Jeżeli chciał zabić sprawców, to mamy do czynienia z usiłowaniem zabójstwa. Niewykluczone, że powinno być ono rozpatrywane przez pryzmat konwencyjnej absolutnej subsydiarności. Jeżeli chciał zatrzymać pojazd, to czy strzelał w opony lub czy był profesjonalnie przeszkolony w technice unieruchamiania pojazdów przy użyciu nieautomatycznej broni palnej? Czy wokół byli przechodnie lub inni kierowcy? Jeśli tak, to jak usprawiedliwić ich ewentualne narażenie? Sprawa wcale nie jest tak jasna, jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka.
Natomiast z punktu widzenia prawa procesowego przypomnieć wypada, że art. 17 par. 1 pkt 2 kodeksu postępowania karnego przewiduje jasno – nie wszczyna się postępowania, a wszczęte umarza, gdy ustawa stanowi, że sprawca nie popełnia przestępstwa (jak ma to miejsce w przypadku art. 25 k.k. regulującego obronę konieczną). Czynności sprawdzające poprzedzające decyzję o wszczęciu dochodzenia czy też samo postępowanie przygotowawcze mają na celu ustalenie faktów i ocenę, czy zaistniały przesłanki odpowiedzialności karnej. Jeżeli prowadzący je podmiot uzna, że nie – odmawia wszczęcia postępowania lub je umarza.
Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wszak przyjęliśmy w naszym systemie idealistyczne założenie, że każde przestępstwo powinno zostać wykryte, a jego sprawca ukarany. Bez znajomości akt sprawy nie sposób oceniać decyzji ministra sprawiedliwości, lecz argumenty przezeń podawane (na mankamenty obecnej konstrukcji obrony koniecznej) nie znajdują uzasadnienia w żadnym aktualnym piśmiennictwie ani orzecznictwie. Co więcej, sugerują, że dzięki kompetencjom prokuratora generalnego prawo karne, z którym minister się nie zgadza, po prostu nie będzie stosowane. Niezależnie oczywiście od tego, czy prawo to jest przez niego poprawnie rozumiane. Mogąc osobiście lub za pomocą wiążących wytycznych ingerować w poszczególne postępowania i je umarzać, minister uwalnia się z krępującego gorsetu zwanego ustawą. Dlaczego więc zapowiada zmiany legislacyjne?
Koniec końców można odnieść wrażenie, że brak adekwatnej wiedzy o aktualnym rozumieniu obrony koniecznej spowodował oburzenie problemem, którego... po prostu nie ma.