O udziale w rajdach marzył od dziecka. Od dwóch lat spełnia swoje dziecięce marzenia - sierż. sztab. Arkadiusz Prusik, służbowo referent Dowódcy Kompanii Prewencji opowiedział Bożenie Przyborowskiej o swojej pasji, sukcesach, udziale żony w rajdach, oraz ludziach dobrej woli, którzy pomagają spełniać marzenia.
Jego plan na ten rok to m.in. zdobycie Amatorskiego Mistrza Warmii i Mazur! – „Zawsze możemy liczyć na wsparcie finansowe policyjnych związków zawodowych. Cieszy mnie, że są ludzie, którzy we mnie uwierzyli i chcą nam pomóc, podkreślając, że nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze”. - Pana pasją jest motoryzacja. Jak to się wszystko zaczęło?
- O udziale w rajdach marzyłem od dzieciństwa. Jako mały chłopak mieszkałem na osiedlu mazurskim w Olsztynie. Gdy miałem z sześć lat naszym sąsiadem był śp. Marian Bublewicz, wielokrotny Mistrz Polski, Wicemistrz Europy, świetny człowiek. Poznałem go, pokazywał nam swoje samochody. Wtedy pokochałem ten sport. Gdy się przeprowadziliśmy w inne miejsce ta fascynacja rajdami na parę lat została uśpiona, ale w głowie dojrzewała decyzja o udziale w rajdach. Oglądałem różne rajdy, zawody, i marzyłem o kupnie własnego samochodu, którym mógłbym się ścigać. Moje marzenia stały się rzeczywistością.
Od prawie dwóch lat się ścigam, jeżdżę samochodami. I mam wreszcie swój samochód przygotowany do zawodów. Jeździmy w Mistrzostwach Warmii i Mazur, w klasyfikacji amatorskiej, nielicencjonowanej. Mój plan na ten rok to zdobycie Amatorskiego Mistrza Warmii i Mazur oraz Mistrza Ziemi Lubawskiej. - Ale co stało się takim impulsem do realizacji dziecięcych pasji w dorosłym już życiu? - Spotkałem koleżankę, która była działaczką Polskiego Związku Motorowego. Zapytałem, czy ewentualnie mógłbym spróbować swoich sił w takich właśnie zawodach. Poprowadziła mnie do pewnych osób, które mi pomogły. Powiedziały m.in., że muszę mieć samochód z odpowiednim wyposażeniem oraz pilota. Powiedziały mi również, jak taka organizacja rajdu wygląda.
- Trzeba było mieć jakiś określony samochód? - W tych rajdach można jeździć naprawdę wszystkim. Ja pojechałem zwykłym Golfem 1.9 Tdi. Pamiętam, że wtedy wszyscy patrzyli na mnie dziwnie, czym ja w ogóle przyjechałem. Mieliśmy kaski od motorów, takie w ogóle nie pasujące, ale mieliśmy, i pojechaliśmy. To były Mistrzostwa Ziemi Lubawskiej, jedna z eliminacji. Jechało się po nawierzchni szutrowej. Pamiętam, że mój samochód w ogóle nie był przygotowany do tego typu rajdu. Pojechaliśmy spontanicznie. Była możliwość sprawdzenia, czy nam się to w ogóle uda. Czy rzeczywiście ta przygoda jest dla nas. - Kto był wtedy Pana pilotem? - Mój brat, starszy o rok -obecnie policjant ruchu drogowego w Olsztynie. Pojechaliśmy wtedy nie tak, jakbyśmy chcieli - w klasyfikacji generalnej byliśmy siódmi od końca.Dla nas mimo wszystko to była optymistyczna informacja - pokonaliśmy siedem załóg! Wtedy pomyśleliśmy sobie, że nie jest tak źle, biorąc pod uwagę, że jechaliśmy takim nierajdowym, nieprzygotowanym samochodem. Pojawiła się potrzeba znalezienia innego samochodu, i tak kupiłem Opla Corsę, którą sam zacząłem modyfikować, przerabiać, wyciągać pewne rzeczy, które nie były potrzebne, a wszystko po to, aby odciążyć samochód.
Przejechałem się raz, drugi, trzeci. Zobaczyłem, że faktycznie, zaczyna to owocować, i tak zaczęliśmy zdobywać pierwsze punkty. Nie patrzyłem, wtedy, żeby zdobyć punkty do danych mistrzostw, ale aby nawiązać rywalizację z innymi. - Czy brat nadal jest Pana pilotem? - Z bratem jechałem tyko raz. Później moim pilotem był mój kolega, wielki miłośnik motoryzacji. Pojeździliśmy razem parę fajnych rajdów, a rok temu swoich sił, jako pilotka, spróbowała moja żona. Najpierw poprosiła, żebym jej pokazał, czym ja się tak fascynuję, na czym polega moja pasja. Gdy przejechała się raz, powiedziała, że to jest świetny sport, świetna zabawa, i że ludzi uczestniczący w rajdach są wspaniali. Aż trudno określić ich „nasi rywale”, bo to są bardzo sympatyczni ludzie, bardzo przyjaźnie nastawieni do nas, i do innych uczestników. Rywalami jesteśmy tylko na odcinku, później jesteśmy przyjaciółmi. - Na pewno poznaje Pan wielu wspaniałych rajdowców, o których kiedyś czytał Pan w gazetach. - Poznaję wielu wspaniałych ludzi. W tamtym roku, gdy zdobyłem drugiego Wicemistrza Warmii i Mazur była uroczysta gala, w której uczestniczyli wspaniali sportowcy. Rozmawiali ze mną, byli zainteresowani moim udziałem w rajdach. Zaczęły się rozmowy, nawiązywanie kontaktów. Bardzo mnie to nakręciło. W tym roku chcę walczyć o tytuł Mistrza Warmii i Mazur. Do 17 czerwca tego roku byłem nie do pokonania w swojej klasie. W rajdzie, który odbywał się w Lubawie w dniach 16-17 czerwca zająłem III miejsce w swojej klasie K1. To był bardzo ciężki, techniczny rajd. Było bardzo wąsko pomiędzy krawężnikami. Moi koledzy, rywale, nie dali mi żadnych szans, pojechali rewelacyjnie i zasłużenie wygrali te etap rajdu. Ale ja się nie poddaję.
Na razie jestem w klasyfikacji najwyżej, nadal walczę o tytuł Mistrza w swojej klasie. Pod koniec listopada odbędzie się ostatni rajd i wtedy się okaże, kto ten tytuł zdobędzie.
- Czasy przejazdu uzyskiwane w waszej klasie można jakoś porównać z tymi, jakie osiągają kierowcy jeżdżąc mocniejszymi samochodami? - Pomimo że jesteśmy teoretycznie najsłabsza klasą, to nasze czasy nie są złe. Mamy zgrabniejsze auta i możemy szybciej pojechać na takich odcinkach, gdzie dużymi autami nie można rozwinąć takiej prędkości. Swoim czasem pokazujemy nawet tym silniejszym zawodnikom, że jesteśmy, że trzeba się z nami liczyć, że nasze samochody, mimo, że nie są „potworami”, też potrafią szybko pojechać. Tak naprawdę, to nie tylko samochód jest ważny. Bardzo ważny jest pilot, bo kierowca sam nie pojedzie, musi mieć dyktowane, jak pojechać. Pilot musi się skupić, aby się nie pomylić, żeby to wszystko ładnie poszło, żeby o czasie dojechać na start, żeby się nie spóźnić, bo za wszystko są kary - to raptem 5-10 sekund, ale one praktycznie mogą być później nie do odrobienia. Między nami potrafi być sekunda różnicy w skali wszystkich przejazdów! - To sport, w którym potrzebne są nakłady finansowe. Od pewnego czasu wspiera Pana Zarząd Wojewódzki NSZZ Policjantów w Olsztynie. Jak wygląda ta pomoc? - Policyjne związki zawodowe bardzo mi pomagają. Współpracujemy już od roku. Ta pomoc związana jest z zapewnieniem mi i pilotowi bezpieczeństwa. Gdy po praz pierwszy rozmawiałem ze związkowcami Pan przewodniczący zapytał mnie, jak wygląd sprawa mojego bezpieczeństwa? Pytał, czy mam klatkę bezpieczeństwa, z kim jeżdżę, czy się nie boimy? Przy każdej rozmowie Pan Przewodniczący naciska na aspekt bezpieczeństwa. Podkreśla, „Arek, Ty i Twój pilot- macie być bezpieczni”. Mamy nowe kombinezony ufundowane przez związki zawodowe, w sierpniu będziemy mieli klatkę bezpieczeństwa, a to oznacza, że przy ewentualnym uderzeniu, samochód będzie bardziej bezpieczny. Ta klatka to taka podstawa skorupa, która nas chroni. Cieszę się, że mam taką pomoc, takie wsparcie ze strony związków. Cieszy mnie, że są ludzie, którzy we mnie uwierzyli i chcą nam pomóc, podkreślając, że nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze. Sport jest sportem, wyniki, wynikami, ale zawsze najważniejsze jest bezpieczeństwo. Związki pomagają nam w przeróżny sposób.
Przecież z zawodami wiążą się wydatki na wpisowe, na benzynę, na naprawę samochodu. I tu możemy zawsze liczyć na wsparcie finansowe związków. A ponieważ są efekty naszych zmagań sportowych, są zdobyte tytuły, to pojawiają się również inni sponsorzy. Bardzo dużo osób nam pomaga. Zaczynając od związków zawodowych, po innych sponsorów, na przykład "Korkuć Auto - Części "- zaopatruje mnie w części zamienne do samochodu, a "Opony używane w Olsztyn ul. Dragonów" dostarcza opon. Ważna jest też na przykład opieka nad dziećmi. Mamy dwójkę dzieci, dwie córeczki, w wieku 6 i półtora roczku, którymi ktoś podczas naszej nieobecności musi się zająć. Pomagają teściowie, rodzice, a ostatnio nawet rodzina konkurentów pilnowała nam dzieci, bo pojechaliśmy na rajd wszyscy razem. Wiec te dobre wyniki, to nie jest tylko nasz sukces. - Jak się przygotowujecie się z żoną do rajdów? - Żona cały czas się uczy, bo wiadomo, że nie każdy potrafi podyktować kierowcy, jak ma jechać.
Dodatkowo w trakcie rajdu jest stres, nerwy, odruchy obronne, gdy człowiek nie skupia się już na zapiskach w zeszycie, nie trzyma notatek tylko zaciska ręce na poręczy, bo się po prostu boi. Żona uczy się i wychodzi jej to. Dużo rozmawiamy. Wcześniej jest zapoznanie, ja mówię, czego oczekuję, i kiedy, w którym momencie, co chcę usłyszeć, żeby nie było za późno, albo za wcześnie. Po prostu, aby to było w tak zwany punkt, abym ja mógł odpowiednio przekazać te informacje samochodowi, który nas wiezie. A co do moich przygotowań, to tydzień przez rajdem, przestawiam samochód na jazdę szutrem, bo inaczej jeździ się na takiej nawierzchni, a inaczej na asfaltowej. Są inne opony, inne zawieszenie. Więc tydzień przed rajdem ja już siedzę w garażu i to auto przygotowuję, naprawiam. Później sprawy logistyczne -gdzie trzeba się zgłosić, zarejestrować do danego klubu, opłacić wpisowe. Cały tydzień przed rajdami jest organizacyjny. Mam taką zasadę, że nie robię nic na ostatnią chwilę. - Takie wspólne przeżywanie rajdów, wspólna pasja na pewno Pana i żonę zbliżyły do siebie. - Żona nie ukrywa, że pierwszy raz pojechała, żeby zobaczyć, czym ja się tak pasjonuję, a po drugie, aby spędzać ze mną więcej czasu. Teraz ta wspólna pasja zbliża nas do siebie, na pewno! Spędzamy wspólnie czas, razem się cieszymy z sukcesów, gdy wchodzimy na podium lub do pokoju przepełnionego pucharami. - Rajdy to dość niebezpieczny sport. Czy przeżyliście momenty zagrożenia zdrowia lub życia?
- Ja jeżdżę na 90%, te 10% to jest właśnie asekuracja. Ale były czasami sytuacje zagrażające życiu. W rajdzie w Nowym Mieście Lubawskim „wypluło” nas z trasy, przejechaliśmy przez dużą pryzmę piachu, przelecieliśmy na tor przeciwległy. Wszystko dobrze się skończyło. Samochód mam dobrze przygotowany. Newralgiczne punkty są osłonięte. 17 czerwca też mieliśmy bardzo trudną sytuację -za szybko przejechałem pewien fragment i wyrzuciło nas na dwa znaki drogowe. Na szczęcie udało mi się opanować samochód zjechałem z drogi na chodnik, pokonałem kawałek tym chodnikiem i wróciłem z powrotem na trasę. Na szczęście nic się nie stało, ale trzeba było bardzo szybko reagować działać, ratować sytuację, która była groźna, naprawdę nerwowa. Ja już czułem, że lecę na te dwa znaki, że zderzenie jest nieuniknione, i że na metę mogę już nie dojechać. Ale na szczęście udało się pojechać dalej, i mimo wszystko zająć III miejsce! - Jeździcie razem z żoną, macie dwoje dzieci. Czy najbliżsi, rodzina, z uwagi na wasze bezpieczeństwo, nie są przeciw tej motoryzacyjnej pasji? - Większość kibicuje nam, cieszy się, że to nam wychodzi, że spędzamy razem ten czas. Moja Mama i Tata niestety nie podzielają tej pasji, po prostu boją się o mnie, o nas, o nasze zdrowie, martwią się, co będzie z dziewczynkami, gdyby nam się coś stało. Boją się, jak to rodzice o swoje dziecko. Ja tak na to nie patrzę. Kocham ten sport, jazda daje mi radość, wiem, że to potrafię robić. - To na koniec porozmawiajmy o sukcesach. Które Pana najbardziej ucieszyły?
- Pamiętam, jak jeździłem na pierwsze starty. Gdy zobaczyłem konkurentów w swojej klasie, pomyślałem wtedy „Boże, jak oni szybko jeżdżą, chciałbym kiedyś tak jeździć”. Moim sukcesem jest teraz to, że ja jestem na pierwszym miejscu, a oni za mną. To jest moim największym sukcesem! - Czyli marzenie z dzieciństwa się spełniło. - Dokładnie Tak!
Rozmawiała Bożena Przyborowska /INFORMATOR/