Policja nie jest od tego, żeby pilnować politycznych przeciwników obecnej władzy. A jest do tego wykorzystywana bardzo mocno. Jak nigdy dotąd - mówi były policjant, który kilka dni temu - jak twierdzi z tego powodu - zrezygnował z pracy.

Reporter "Czarno na białym" spotkał się z policjantem, który kilka dni temu zrezygnował z pracy.  Marcin zdecydował się opowiedzieć o tym, co słyszał i widział przez ostatnich kilkanaście miesięcy, bo - jak twierdzi - nie jest w stanie się z tym pogodzić. Jego relacja rzuca nowe światło na film opublikowany kilka tygodni temu w sieci przez Obywateli RP. Na nagraniu widać próbę śledzenia przez policjantów po cywilnemu członków tej organizacji, wracających po demonstracji przed Sejmem. Gdy jeden z członków Obywateli RP zapytał, dlaczego funkcjonariusz ubrany po cywilnemu za nim chodzi, ten tłumaczył, że nie wie, jak dostać się na Nowy Świat.

"Mieliśmy polewkę z tego w wydziale"

- Jak zareagowałem? Ze śmiechu upadłem. Wszyscy, którzy znają temat, wszyscy się śmieją policjanci. Każdy wie, o co chodzi - komentuje Marcin. Reporter "Czarno na białym" pokazał film także funkcjonariuszowi, który wciąż pracuje w policji i zna kolegów, którzy na nagraniu udają turystów szukających drogi na Nowy Świat. Jak mówi, na filmie widać m.in. aspiranta Sławomira M., pseudonim "Koliber". - Mieliśmy polewkę z tego w wydziale, każdy leżał - zdradza.

"Wiele wskazuje, że to byli policjanci".

- Nie wykluczam, że w tym wypadku mieliśmy do czynienia z policjantami. Z tych informacji, które posiadam, wiele wskazuje, że to byli policjanci - przyznaje kom. Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji. - Mam za krótki czas na to, żeby zweryfikować dokładnie i potwierdzić ostatecznie z kim mieliśmy do czynienia. Ale te wstępne informacje, które mam - wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z policjantami - dodaje. Rzecznik KSP twierdzi, że demonstranci "nie byli śledzeni". - To były czynności wykonywane, z tego co wiem, na ulicy Wiejskiej, a zatem mówimy o niedalekiej odległości bezpośrednio od parlamentu - tłumaczy.
Pytany, dlaczego - skoro działania miały charakter jawny - policjanci widoczni na nagraniu twierdzili, że nie są policjantami i zgubili drogę, odpowiada: być może chodziło o moment bezpośredni, związany z faktem, że byli nagrywani. Może to miało jakiś wpływ na zachowanie policjantów, niekoniecznie właściwe, ale na pewno będzie to brane pod uwagę. - Dlaczego tak się zachowali policjanci, trudno powiedzieć - mówi rzecznik.

"To po prostu nie zdarzało się nigdy wcześniej".

Były policjant Marcin twierdzi, że wcześniej, przed ostatnią zmianą władzy, "nigdy nie spotkał się z czymś takim - a pracował w policji ponad ćwierć wieku - żeby policja była wykorzystywana do tego typu obserwacji lub szpiegowania własnych obywateli". - To po prostu nie zdarzało się nigdy wcześniej - zapewnia. Marcin przyznaje, że również on śledził liderów opozycyjnych organizacji na polecenie swoich przełożonych. Jak mówi, stowarzyszeniu Obywatele RP policja poświęca wyjątkowo dużo czasu i środków. - Na odprawach mówi się, że trzeba ich eliminować, że to jest poważne zagrożenie, używa się też słów może bardziej wulgarnych, mówi się: "jakbyście te ku**y widzieli, tych poj**ów, no to trzeba ich wyciągać, i tak dalej - opowiada.

Są poddani stałej obserwacji.

Według jego relacji policja dba o to, żeby z obserwacji nie powstawało zbyt wiele dokumentów. - Między policjantami a przełożonymi jest to forma ustna wydawana na odprawie, telefonicznie, co masz robić. "Oni są tutaj, proszę za nimi iść, proszę ich legitymować, proszę ich zatrzymać, proszę obserwować z kim się spotykają". Z tego sporządza się notatkę służbową najczęściej. Te notatki zostają w jednostkach, ale są oczywiście nie do obiegu publicznego. Tak to wygląda - mówi. Marcin twierdzi, że niemal każdego dnia, kiedy planowane są antyrządowe protesty, policja śledzi ich organizatorów.  

- Są po prostu poddani stałej obserwacji. A co z tego później wynika, no to już trudno mi powiedzieć, do czego to będzie wykorzystane. Na pewno te osoby nie popełniają ani żadnych przestępstw ani wykroczeń, z tego co ja widziałem - mówi. Policja odpiera zarzuty, żeby kogokolwiek śledziła. - Nie mamy tutaj do czynienia z inwigilowaniem, nie mamy tutaj do czynienia ze śledzeniem, mamy tutaj do czynienia z działaniami mającymi na celu zapobieganie jakimkolwiek zachowaniom, które mogłyby doprowadzić do łamania przepisów prawa - zapewnia rzecznik Komendy Stołecznej Policji kom. Sylwester Marczak.

"Doświadczeni policjanci są zniesmaczeni".

Reporter "Czarno na białym" skontaktował się z jednym z byłych komendantów stołecznych. - Historia oceni te działania. Ja jestem zaskoczony, że policja przy takich problemach kadrowych, jakie ma obecnie (...) ma siły i środki na takie działania. Ja takich działań nie rozumiem po prostu. Trudno jest mi to zrozumieć - mówi. Według byłego policjanta Marcina, "część młodych funkcjonariuszy nie ma z tym problemu, ale policjanci doświadczeni, którzy tyle lat przepracowali łapiąc przestępców i wykonując te czynności, które powinni, są po prostu tym zniesmaczeni, bo wiedzą, że uczestniczą w czymś w czym nie powinni uczestniczyć". - Policja nie jest od tego, żeby - że tak powiem - pilnować politycznych przeciwników obecnej władzy. A jest do tego wykorzystywana bardzo, bardzo, bardzo mocno, jak nigdy dotąd - twierdzi.

"Już o to obecna władza zadbała"

Miesięcznice smoleńskie na Krakowskim Przedmieściu policja zabezpiecza - opowiada Marcin - w nieprawdopodobnej skali.

- Odprawa wygląda tak, że wchodzi - dajmy na to - grupa policjantów. Są przełożeni. Mówią, że idziemy zabezpieczać miesięcznicę, bo to jest w tej chwili priorytet w policji. Nie ma ważniejszej rzeczy jak miesięcznica. Mówią, że jeśli ktoś nie będzie wykonywał, nie będzie wyciągał z tłumu (demonstrantów - red.), w przypadku gdy, jakieś okrzyki padną, cokolwiek, to będą wobec niego stosowane sankcje służbowe - relacjonuje Marcin. - Przynajmniej ja byłem świadkiem na takiej odprawie, na której przełożony tak powiedział - dodaje.
- Dzieje się to później wszystko na gorąco. Ktoś ustala, kto jest liderem Obywateli RP, czy jakichkolwiek innych. Są typowani. Podchodzą do nich funkcjonariusze po cywilnemu, obserwują ich, stoją blisko. W przypadku, gdy dostają telefon, że trzeba wyciągać, to się wyciąga z tłumu - opowiada. Jak mówi, miał polecenie, by jako podstawę zatrzymania, gdyby takie miało miejsce, wpisać: zakłócanie uroczystości religijnej. Według policji, nie mamy w tym przypadku do czynienia z zatrzymaniem, ale z "doprowadzeniem". - W tym przypadku istotnym elementem był czas, który nie pozwolił na wykonanie wszystkich tych czynności na miejscu - przekonywał rzecznik Marczak. - To nie jest doprowadzenie do jednostki. To jest zatrzymanie - komentuje były komendant stołeczny.

"Jest wstyd"

Na pytanie reportera "Czarno na białym", czy to nie jest trochę wstyd, podchodzić do ludzi i mówić, że taka jest podstawa ich zatrzymania, były policjant Marcin odpowiada: "jest wstyd, ale to robią najczęściej policjanci, którzy stażu mają rok, dwa, także dla nich to nie jest problemem. To są młodzi policjanci, dostali po 200 złotych podwyżki. Oni zrobią wszystko, nie ma żadnego problemu".