Najbardziej sensacyjne historie z udziałem policjantów to nie podejrzane układy czy zakrapiane imprezy z bandytami, ale codzienna służba. Przestępcy stają się celebrytami. O funkcjonariuszach, którzy ze złem mierzą się każdego dnia, mówi się niewiele.

A zbrodnie zdarzają się codziennie. Publikujemy fragmenty książki "Policjanci. Za cenę życia".Napady na tiry to jedno z najbardziej opłacalnych przestępstw przełomu XX i XXI wieku w Polsce. Tylko na Mazowszu działa kilkanaście gangów zajmujących się tego rodzaju przestępczością. W 1997 roku policja odnotowuje 53 takie ataki, a 4 lata później - aż 138! Bandyci rabują ciężarówki metodą "na policjanta". Przebrani w policyjne mundury, wyposażeni w samochody udające radiowozy zatrzymują kierowców pod pretekstem kontroli drogowej. Po obezwładnieniu kierowcy ciężarówka trafia do "dziupli", gdzie jest błyskawicznie wyładowywana. Transport sprzętu RTV może przynieść grupie jednorazowo nawet milion złotych. To ogromne pieniądze, zważywszy na fakt, że w tym czasie gangi nie myślą jeszcze o przekrętach paliwowych czy gospodarczych.

Jeden z takich napadów na tiry doprowadzi do tragedii w Parolach i zakończy się najkrwawszą bitwą w historii polskiej policji.
Z danych policji: 22 marca 2002 roku Piotr L., Artur K. i Mirosław Sz. (brat Jerzego B. "Mutanta") przebrani za policjantów zatrzymują w Piasecznie tira ze sprzętem RTV. Skok jest udany, ale przestępcy mają problem: nie potrafią wyłączyć autoalarmu. Wzywają więc na pomoc mechanika Zbigniewa Sz. Ten szybko rozwiązuje problem, ale rabusie zwodzą go obietnicą zapłaty w "przyszłości". Sz. nie odpuszcza. Przez swojego znajomego informuje gang Maksymiliana B., gdzie "Mutanci" wstawili swój łup. Popełnia tylko jeden błąd. W ocenie sprawców kradzieży. Tłumaczy Maksymilianowi B., że tira ukradli jacyś amatorzy.
Ten, nie czekając, skrzykuje kompanów i jeszcze tego samego dnia wieczorem w sześciu urządzają zajazd na posesję nr 4 w Parolach. Szybko opanowują teren. Obezwładniają mężczyznę pilnującego tira. Próbują dostać się do domu, w którym schronił się właściciel posesji z rodziną. Zabarykadowany gospodarz dzwoni na policję. Nie zastanawia się wtedy, że grozi mu sprawa za paserstwo. Na widok nadjeżdżających z Nadarzyna radiowozów napastnicy dają dyla.
Z notatek policji wiadomo jeszcze więcej. 22 marca 2002 roku, o godz. 17.30, Niemiec, właściciel firmy transportowej, zgłasza na komendę powiatową w Pile zaginięcie tira z cennym towarem, telewizorami oraz innym sprzętem RTV marki Philips.

Dzień później około 4.30 nad ranem dyżurny komendy w Piasecznie dostaje informację, że w miejscowości Bogatki odnaleziono kierowcę zaginionego tira. Z zeznań mężczyzny wynika, że dzień wcześniej, po przejechaniu około 200 metrów od Urzędu Celnego w Piasecznie, został zatrzymany przez niebieskiego passata z niebieskim światłem ostrzegawczym na dachu. Podobno w samochodzie było trzech mężczyzn w mundurach policyjnych oraz w kamizelkach odblaskowych z napisem "Policja". Kierowca został poproszony do auta w celu przeprowadzenia kontroli trzeźwości. Kiedy wsiadł do niego, został sterroryzowany pistoletem, wywieziony do lasu i przywiązany do drzewa.
W czasie gdy dyżurny dostaje informację o odnalezionym kierowcy, inny patrol policji jest już w Parolach. Pojechał tam po anonimowym telefonie z informacją, że nieznani sprawcy grozili bronią właścicielowi jednej z posesji. Na miejscu okazało się, że na terenie posesji stoi unieruchomiony w błocie tir, a w stodole i garażu znajduje się sprzęt RTV w ilości niemal hurtowej. Tir okazał się poszukiwanym samochodem ciężarowym z Piły. Bingo.

To miał być zwykły rozładunek

To będzie dziwny dzień. Takie cztery pory roku. Rano jeszcze ładna pogoda, przed południem zacznie padać deszcz, a po południu dołączy do niego śnieg. Pogoda na spanie do późna, na kubek herbaty z cytryną i książkę. A nie na pracę na dworze. Mirka ze snu wyrywa telefon. Jest po 4.00 nad ranem. Dzwoni naczelnik z Pruszkowa, że potrzebują wsparcia we wsi Parole pod Nadarzynem. Parole położone są w powiecie pruszkowskim, nad rzeką Utratą. Ponad 200 mieszkańców, parę sklepów spożywczych i chałupy. Nic szczególnego. Ot, zwykła mazowiecka wieś, jakich w okolicach Nadarzyna wiele. To wprawdzie nie rejon Mirka i jego zespołu, ale kolegom się nie odmawia. Nigdy nie wiadomo, kiedy sami będą potrzebować pomocy.
Darek, kolega Mirka: - Telefon za telefonem był, trzeba się szykować. O samej sprawie wiadomo było niewiele. Tyle że w nocy natrafi ono na prywatnej posesji w Parolach na tira na polskich blachach. Wypchanego po sufit kradzionym sprzętem RTV. Wstępne czynności trwały niemal całą noc, udało się zatrzymać dwóch podejrzanych. Okoliczny teren sprawdzono, przesłuchano właścicieli posesji. Pozostała prosta, ale żmudna robota. Zabezpieczenie towaru.
Waldek, policyjny partner Mirka: - Mieszkałem w Piasecznie, Mirek w Warszawie, na Sadybie. W sobotę rano zadzwonił do mnie i mówi: "Podjedź, Waldek, do tych Paroli, zobacz, co tam się dzieje". Po drodze powiedzieli nam, że na miejscu jest komendant z Raszyna i wszystko nam przekaże. Dla niepoznaki umówiliśmy się z nim przy murze koło Paroli, żeby przekazać informacje.

Więcej..